O tym, że ma padać wiedzieliśmy z prognoz pogody, ale że będzie aż tak niespodziewana pogoda w Rzymie – nie spodziewaliśmy się. Nawet zastanawiałam się, czy nie zabrać parasola do Włoch. Ale… Deszcz w słonecznej Italii? Bez przesady, od paru kropel wody przecież się nie roztopimy. Jednak to, co przeżyliśmy tego dnia, nie spotkało mnie nigdy wcześniej.
Dzień był od rana zachmurzony i ponury, zabraliśmy więc kurtki i ciepłe bluzy. Pomyślałam, że będą kiepskie zdjęcia, bo niebo było szare i bure, a wtedy wszystko wygląda źle. Po drodze trochę lunęło deszczem, ale na miejscu tylko przelotnie padało. Przeczekawszy pierwsze opady, ruszyliśmy w miasto. W planach było Koloseum, Palatyn i Forum Romanum.
Szczęściem następny deszcz zastał nas w Koloseum, nawet nie zauważyliśmy, że mocno kropi. Spokojnie obejrzeliśmy resztę zabytków i mając zapas czasu poszliśmy w kierunku Placu Weneckiego. Deszczowy Rzym zupełnie nas nie przerażał.
Po drodze jednak niepokojąco zaczęło lać. Włosy mi się pokręciły od wody, a na czole zwisały smętne kępki ociekające deszczem – przecież nie miałam parasola. Malutek pod budką w wózku jakoś dawał radę, najstarszy w czapce i kurtce przeciwdeszczowej też nie narzekał. Najgorzej miał średni, bo zapomniał zabrać kurtki i czapki. Jednak mąż zarzucił mu swoją wiatrówkę na głowę i jakoś nie było najgorzej.
Pod naporem deszczu skurczyliśmy się wszyscy w swoich kurtkach i przycupnęliśmy pod drzewem obok miejscowych kloszardów. Padało i padało. Co chwila odganialiśmy natrętnych handlarzy sprzedających peleryny przeciwdeszczowe i parasole, bo przecież ileż będzie padać? We Włoszech? No, chwila tylko albo dwie…
Zniecierpliwieni czekaniem ruszyliśmy dalej. Jednak nie była to przyjemna przechadzka. Lało i lało, a kurtka była coraz bardziej mokra. Postanowiłam zainwestować w płaszcz przeciwdeszczowy. Zapłaciłam 2 euro i okrywszy się poczułam lepiej. Dzieci nie ucierpiały zbytnio mając kurtki, czapki i osłonę w wózku. Mąż trochę gorzej, ale nie narzekał.
Nagle ulewa się nasiliła. Chlapiąc wodą biegliśmy przez kałuże deszczu szukając schronienia. Niestety! Nie było w pobliżu ani centymetra dachu. Dopiero po kilkuset metrach biegu w lejącym się z nieba deszczu znaleźliśmy się w wejściu do jakiejś galerii. Razem z nami stało kilka osób, zrobiło się tłoczno, ale przynajmniej sucho. Sprawdziłam stan nasiąknięcia wodą moich dzieci i stwierdziłam, że dramatu nie ma. Zębami szczękał tylko średni i to mnie zaniepokoiło, bo nie chciałam przecież, żeby się przeziębił. W skupisku ludzi zrobiło się jednak nieco cieplej, no i sucho przede wszystkim. Było krótko przed 18.00.
Patrząc na sytuację na zewnątrz i cały nasz majdan (dwie rodziny z wózkami, piątka mokrych dzieci) nasi mężowie postanowili pobiec po samochody. Z tego miejsca nie było daleko, a obawialiśmy się, że dzieci zaczną marudzić. A poza tym w samochodzie można się ogrzać i osuszyć.
Po jakichś 10 minutach ochrona galerii zaczęła nas wypraszać. Zamykali. Na zewnątrz istny armagedon. Taka pogoda w Rzymie? Trudno było w to uwierzyć. Lało tak, jakby się stało pod strażacką sikawką, coś o-kro-pne-go!
Wszyscy uciekli w inne miejsca; tutaj nie było sensu stać. W futrynie drzwi było tylko malutkie zadaszenie, góra 20 cm. I my, dwie matki, jak zmokłe kury próbujące ochronić pod skrzydłami swoje małe pisklaki.
Po kilku minutach zwątpiłam. Nie wyglądało na to, że przestanie lać. Małemu z wózka wystawały nóżki, przypuszczałam, że już jest mokry na wylot. Ściągnęłam więc z siebie płaszcz przeciwdeszczowy i zarzuciłam na wózek. Przytuliwszy się do synów, stanęłam w samej, mokrej już kurtce, w strugach deszczu moknąc coraz bardziej.
Nie powiem, zdarzało mi się przebywać na deszczu, ale nie pamiętam, żebym aż tak kiedyś zmokła. Chyba nigdy nie stałam tak bezsilna w lejącym się deszczu. Jakby stanąć pod rynną i czekać aż się zamoknie na amen. To był taki dyskomfort, że nie da się opisać. Spływający po karku deszcz prosto do wewnątrz na plecy, chlupiąca w butach woda, mokre, przyklejone do skóry spodnie. I nic nie dało się zrobić! Musiałyśmy tak stać, bo mężowie by nas nie znaleźli.
– Może przejdźmy gdzieś i znajdźmy jakiś dach? – zapytałam koleżanki.
– Ale nie znajdą nas.
– To może zadzwoń do nich – powiedziałam, bo sama tego nie mogłam zrobić. Telefon męża leżał w mojej torebce. Po chwili okazało się, że telefon męża mojej koleżanki również jest w jej torebce! Co za pech! Nigdy nie noszę telefonu mojego męża, ale mój się wyładował i bateria w aparacie też, a chciałam zrobić kilka zdjęć. Pożyczyłam więc od niego i nie oddałam.
– No to musimy tu stać, nie ma wyjścia!
Stojąc w strugach deszczu
Tak mijały minuty, a ich nie było. Po kolejnym kwadransie mój średni syn zaczął płakać. Było mu zimno i szczękał zębami. Okazało się, że kurtka męża jest cała mokra, w związku z tym włosy i ciuchy syna też. Spod płaszcza deszczowego też dochodził płacz. Ledwo go słyszałam w szalejącej ulewie i miejskim zgiełku. Kiedy zajrzałam do środka, Mały próbował się wydostać na zewnątrz, a ja nie wiedziałam czy jest mokry na buzi od łez czy od deszczu. Dałam mu smoczka i to na szczęście podziałało. Po chwili, widząc co się dzieje, najstarszy syn zaczął krzyczeć, że ma już dosyć i gdzie jest tata. Poddałam się. Złapałam przechodzącego handlarza i w końcu kupiłam od niego parasol. Sytuacja trochę się polepszyła.
Dalej mijały minuty, potem kwadranse, a naszych mężów ani widu, ani słychu. Wszyscy zaczęliśmy się niecierpliwić. Chciało mi płakać z tej beznadziei, a po chwili śmiać z tekstów naszych dzieci:
– Mamo, sikać mi się chce! – zawołała nagle córka mojej koleżanki. Pewnie z zimna to sikanie. Tu leje, wody pełno wokoło, a dziecku jeszcze do tego sikać się chce.
– Musisz wytrzymać, nie ma wyjścia!
– Ale ja zaraz się naprawdę posikam! – Jeszcze tego brakuje, widzę w oczach mojej koleżanki.
Na to odzywa się mój syn:
– Ale mocz jest ciepły, przynajmniej się ogrzeje!
No tak, ale jak tu potem wejść do samochodów? My całe mokre, a jedno dziecko posikane. Okazało się, że nasi mężowie też mieli takie dylematy:
– Jak ja wejdę do samochodu taki mokry? – spanikował mąż mojej koleżanki.
– To się rozbierz z koszulki! Ja przynajmniej mam karimatę, to siądę na niej.
Czas mijał, sytuacja zrobiła się beznadziejna. Byliśmy przemoknięci do suchej nitki.
– Macie mokro w majtkach? – zapytał nagle mój najstarszy syn. – Bo ja mam!
– My chyba też. A skąd wiesz, że masz mokro w majtkach? – pytam zaciekawiona.
– Bo czułem jak mi kropla deszczu spływa po rowku!
Gdzie są nasi wybawcy?
Tymczasem minęła już prawie godzina, a naszych wybawców dalej nie było. Zaczęłyśmy gdybać, co się z nimi dzieje.
– Pewnie myślą, że stoimy pod dachem i czekają gdzieś aż deszcz minie!
– Albo piją kawkę w jakiejś kafejce! – licytowałyśmy się.
Powód był inny. Otóż nasi mężowie zabłądzili! Prowadzeni przez miejscowych zrobili kółko i znaleźli się w tym samym miejscu, z którego wyszli. Zanim przyjechali minęła godzina. Długa godzina stania w strugach deszczu. Kiedy już nie miałyśmy siły na gadanie i śmianie się, kiedy woda wylewała się z moich balerinek i spływała ciurkiem po plecach, nagle… zza krzaka wyskoczył nie kto inny, jak mąż mojej towarzyszki niedoli! Nie dość, że pojawił się dość niespodziewanie, to jeszcze był półnagi, bez koszulki w centrum Rzymu! Padłyśmy ze śmiechu!
Mój mąż też podjechał swoim stalowym rumakiem. Wybawca mój niezłomny, rycerz bez skazy! Czułam się jak Danusia, którą ratuje bohaterski Zbyszko z rąk złych Krzyżaków! Już nawet chciałam wpaść zemdlona w jego ramiona, kiedy do rzeczywistości przywrócił mnie jego głos:
– No co tak stoisz i stoisz? Pakuj się do auta!
Mieliście kiedyś taką deszczową przygodę? Kiedy nie ma gdzie uciec i jak zaradzić na taką sytuację? Jak dzieci reagowały? Podzielcie się swoimi przeżyciami!
[…] Pogodę mieliśmy w większości dni bardzo przyjemną. Było około 20 st. C, trochę pochmurno, trochę słonecznie. Dwa dni były bardzo deszczowe. Podobno w Rzymie rzadko pada, jednak my trafiliśmy na prawdziwe urwanie chmury. Było to dla nas nie lada przeżycie, o czym piszę o tym tu. […]
Byłam w Rzymie dawno, dawno temu. Wycieczka w czasie Świąt Wielkanocnych. Padał śnieg! 🙁
A podobno w Rzymie tak rzadko pada…
To trzeba mieć pecha, żeby trafić w Rzymie na śnieg! Może przez to będziesz lepiej pamiętać ten wypad. My zwiedzaliśmy Paryż w deszczu i mimo to strasznie miło go wspominam.
[…] Pogodę mieliśmy w większości dni bardzo przyjemną. Było około 20 st. C, trochę pochmurno, trochę słonecznie. Dwa dni były bardzo deszczowe. Podobno w Rzymie rzadko pada, jednak my trafiliśmy na prawdziwe urwanie chmury. Było to dla nas nie lada przeżycie, o czym piszę we wpisie „Niespodziewana pogoda w Rzymie”. […]