Let’s travel together.

Jak przetrwać pod namiotem w Norwegii?

Loading

Jak przetrwać pod namiotem w Norwegii przez tydzień – takie pytanie zadawałam sobie przed wyjazdem do tego pięknego kraju. Wszak moja czterdziestoletnia dupa, przyzwyczajona do wygodnego i ciepłego łóżka, nie jest zwykła spać w takich okolicznościach przyrody. Ale zaraz przyszła myśl, że przecież kiedyś tylko tak spędzałam wakacje i było dobrze. Z takim nastawieniem ruszyłam w podróż. Nie obyło się jednak bez niespodzianek.

Już w samolocie mąż trochę mnie zdeprymował. Podskoczył nagle jak poparzony klepiąc się w czoło:

– Kurde, a my nie zabraliśmy sztućców!
– No tak, były w zmywarce na półce ze sztućcami – nie dziwię się, że zapomniał tam zajrzeć, wyciągając wcześniej menażki z dolnych półek. – I kubków!
– Kubki mamy, te termiczne, damy radę.
– A wódkę, to z czego będziesz pił? Z takiego wielkiego kubła?
– No tak…

Wzięliśmy ze sobą cztery butelki Żołądkowej. Podobno można szybko w Norwegii przehandlować, bo wódka u nich droga. Ale nie trzeba było, wszystko wypiliśmy. Jak sama nazwa wskazuje, ku zdrowotnoscji.

Pierwszego dnia po przylocie zatrzymaliśmy się na campingu nad jeziorem Nisser. Widoki przepiękne, camping kameralny prowadzony przez kobietę, która niedaleko mieszkała. Widać zresztą było kobiecą rękę: kwiaty, ławeczki, wieszaczki. No miło.

Pokręciliśmy się w poszukiwaniu miejsca i wzrok nasz padł na cypel wysunięty w stronę jeziora. Obok ławeczka i stolik, idealnie. Niestety, podobno też tam stoi woda, a w nocy miało padać. Wybraliśmy więc miejsce wokół drzew, nad strumieniem wpływającym do jeziora. Mąż hardo wyciągnął nasz przenośny dom, fru-fru i już namiot stał. Niczym wprawiony harcerz szybko się z nim uporał, wprawiając mnie w osłupienie. Zaraz po podłączeniu do samochodowej zapalniczki napełnił się powietrzem nasz czterdziestocentymetrowej wysokości materac. Jeszcze tylko prześcieradło i kocyk na podłogę i spanko gotowe. Cud, miód!

Jak przetrwać pod namiotem

Ja jednak miałam ochotę krzyczeć. Myślałam wprost, że zwariuję. Dopadły nas w tym lasku jakieś małe muszki z takim natężeniem i upierdliwością, że nie dało się tego znieść. Biegałam i klęłam, machając rękami jak oszalała, żeby się od tego paskudztwa odgonić.

– AAAAAAAAAA!!! Weź ode mnie te cholerne owady, ja tu nie wy-trzy-mam! – krzyczałam do męża, zła, że zabrał mnie w jakieś takie miejsce trudne do życia.

Przecież jak tak miało być cały czas, to ja wrócę do Polski bliska szaleństwa. Z tej desperacji założyłam na łeb specjalną czapkę z siatką jak na pszczoły, które mój mąż kupił celu ochrony przed wspomnianymi owadami, a z których się tak śmiałam i pukałam w czoło, że to już przesada. Otrzymaliśmy też od innych turystów specjalne chusteczki i to oraz solidna porcja Żołądkowej jakoś, jakoś dały radę.

Przedtem okazało się, że nie mamy kluczy do prysznica. Miła właścicielka pojechała do domu, a my nie wiedzieliśmy, że wszystko jest pozamykane. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że wszędzie na campingach płaci się za wodę, no i pocałowałam klamkę zdziwiona zaistniałą sytuacją.

Mój mąż, bohater, wskoczył na golasa do jeziora. Czujecie? Jezioro w Norwegii, woda zimna jak cholera, a ten się kąpie. Ja nie byłam taka odważna. Od zimna dostaję uczulenia, wyskakują mi bąble na skórze, które okropnie swędzą. Więc takie kąpanko zdecydowanie odpada. I tak już mnie wszystko swędziało, a cały tydzień miałam jeszcze przed sobą.

Nad ranem obudziłam się z twarzą wciśniętą między materac, a ścianę namiotu, dotykając nosem podłogi. „Co jest, kuźwa” – przewróciłam się zaspana, mamrocząc coś pod nosem. W tym samym momencie z impetem zwaliłam się na mojego śpiącego małżonka. Ten od razu wstał, a ja wpadłam w dziurę uderzając biodrem w nierówności podłoża.

– Co się stało? – zapytałam skonsternowana.
– Powietrze zleciało z materaca. Mam nadzieję, że nie mamy dziury – jeszcze tego brakowało! – Wstań, dopompuję powietrza.

Wyciągnął materac na zewnątrz, dopompował i wrzucił go z powrotem.

– No i co, tak codziennie będzie? – zapytałam przerażona.
– Mam nadzieję, że nie. Wentyl był otwarty.

Z tej samej kategorii
1 od 2 |

Rzeczywiście, do końca nie było z tym problemu.

Rano zjedliśmy śniadanie bez sztućców. Mąż miał na szczęście nóż a’la myśliwski, którym do końca wszystko kroił i smarował. Nóż był trochę nieporęczny, ale dało się przetrwać.

Jak przetrwać pod namiotem

Następnego dnia postanowiliśmy kupić jakieś widelce i noże oraz gaz do kuchenki. Ułatwiłoby nam to życie, bo moglibyśmy zjeść obiad po drodze na parkingach. Mieliśmy ze sobą i flaki, i gołąbki i gulasz po angielsku. Poza tym zupki, puree, kisiele, kabanosy i inne „smaczne” rzeczy. Nawet majonez i mleko do kawy.

Na pierwszej stacji benzynowej kupiliśmy łyżki. Mój towarzysz życia i tej norweskiej niedoli uznał, że do końca wyjazdu wystarczą nam te łyżki. Rzeczywiście, wystarczyły. Niestety jednocześnie okazało się, że nie ma gazu z takim przyłączeniem jak my potrzebowaliśmy. Były mniejsze. Dokładnie takie jak do kuchenki, którą zostawiliśmy w domu. Mąż gdzieś wyczytał, że w Norwegii używa się innych i kupił, jak się okazało, złą i tą złą zabrał ze sobą. Kurna chata, co tu teraz zrobić? Trzeba szukać campingów z możliwością gotowania i jeść obiad dopiero na kolację.

Z tą myślą zaczęliśmy szukać spania w pobliżu Preikestolen. Był tam zresztą camping o tej samej nazwie, ale nie dość, że drogi, że dużo ludzi, to jeszcze przy tej pogodzie wyglądał niefajnie, a poza tym, najważniejsze, nie było tam kuchenki! No jasne, bo była restauracja. Nas nie było na nią stać, bo jak wiadomo w Norwegii ceny jedzenia są 4 razy wyższe niż w Polsce, a w restauracji to na wet 5-6 razy.

Zdegustowani postanowiliśmy szukać dalej. Po drodze widziałam znak, że trzeba przejechać przez most i tam będzie camping. Postanowiliśmy też sprawdzić kwatery prywatne. Koszt 350 zł, ale taniej będzie za przyczepę, która stoi na podwórku. Weszłam do środka i od razu wyszłam. Tragedia: brud, smród, stare meble i byle jaka pościel. To już wole mój czyściutki namiot. Pojechaliśmy więc na pole namiotowe Landa Park Camping.

Okazało się, że jest to łąka, z niewielką infrastrukturą. W budynku obok była jednak kuchnia, naczynia, sztućce i kuchenka! Prysznice i kibelki czyste i bezpłatne. Cena za nocleg przyzwoita, jakieś 80 zł. Wokoło biegały kury, a z tyłu był trochę grajdoł, ale nie przeszkadzało mi to. Dzisiaj miałam chęć na gulasz po angielsku.

Jak przetrwać pod namiotem

Otworzyliśmy bagażnik z naszą walizko – lodówką i wyciągnęliśmy słoiki ze stylową etykietą, a potem wrzuciliśmy mięso do menażki. Po kilku minutach gotowania okazało się jednak, że chyba trzeba to jeść na zimno. Zjadłam jednak i to mięso, i zupę z woreczka, popiłam Żołądkową i już można było powiedzieć, że jest dobrze. 

Rano zerwaliśmy się bladym świtem o 6.30, bo w planach było wejście na Preikestolen, a tam najlepiej iść rano, bo nie ma tyle ludzi. Szybka toaleta, śniadanko – jajka w majonezie z Polski – i trzeba ruszać w drogę! Właściciela dalej nie było, więc kasę wsunęliśmy mu pod drzwi.

Kolejnego dnia trafił nam się super świetny camping (Lofthus Camping). Wszystko było, co trzeba, trochę tylko daleko do kuchni. Ale za to jaki widok! Jakie piękne góry i fiord! Wystarczyło tylko otworzyć namiot i delektować się tym pejzażem. Dodatkowo obok namiotu była ławeczka, więc posłużyła nam ona za miejsce do jedzenia.

Jak przetrwać pod namiotem

Wieczorem po raz pierwszy zorientowaliśmy się, że tak długo jest jasno! O 22.00 jeszcze było wszystko widać. Dawało to duże możliwości, bo można było jechać do późna i oglądać piękne widoki i jeszcze rozbić namiot przed zmrokiem. Jednak jednocześnie robiło się coraz zimniej. Tej nocy postanowiłam spać w dresach i bluzie zamiast zwykłej piżamki. I dobrze, bo około 4.00 poczułam poranny chłodek. Dobrze, że wypiłam Żołądkową, bo byłoby mi jeszcze bardziej zimno!

Jak przetrwać pod namiotem

Taki koczowniczy tryb życia nauczył nas dobrej organizacji. Nie wyjeżdżaliśmy w drogę bez zaparzonej herbaty, zagotowanej wody w menażce i zalanej owsianki albo kisielu na przekąskę. Dalej nie mogliśmy kupić odpowiedniej butli z gazem i już wątpiliśmy czy nam się to w ogóle uda. Poza tym miałam pod nogami w samochodzie czajnik podłączany pod zapalniczkę. Pilnowaliśmy, żeby w czajniku zawsze była woda na drogę, bo w trakcie podróży zaparzaliśmy sobie herbatę lub kawę. Czajnik przechylał się na zakrętach i czasami woda wylewała się na wycieraczkę i na leżące na niej przewodniki. Raz nawet wyskoczyłam z krzykiem jak poparzona, bo… no właśnie, woda prawie zagotowana wylała mi się na buty. Lecz nic to, kawa w podróży rzecz niezastąpiona! Kiedy nie grzała się woda ładowaliśmy baterie w komórkach i aparatach.

Jak przetrwać pod namiotem

Ponieważ cały czas nie mieliśmy gazówki, jedliśmy takie niby – obiady. Kabanosy – całkiem, całkiem, owsianka – czemu nie, nawet ja się do niej przekonałam, chleb z pasztetem – rarytas zapomniany w czasach dobrobytu. Do tego w jakimś malowniczym wąwozie z pokrojonym nożem myśliwskim ogórkiem? Niezapomniane wrażenia! Albo sardynki z puszki, mniam!

Jak przetrwać pod namiotem

Czwartego dnia nastąpiło to, co nastąpić musiało. Pokłóciliśmy się. W totalnym milczeniu przyjechaliśmy w nocy na camping w Laerdal. Zostawiłam, w akcie zemsty za zepsute popołudnie, męża samego z namiotem i poszłam pod prysznic. Przed pójściem spać, dzierżąc w dłoni kubek termiczny, poczłapałam do bagażnika i nalałam sobie Żołądkowej. Dobrze, że chociaż takie towarzystwo mam dzisiejszego wieczora. Do tego książka. Założyłam grubą bluzę, opatuliłam się śpiworem, założyłam czołówkę do czytania i mój dzień za pół godziny się skończył.

Jak przetrwać pod namiotem

Nie do końca.

W nocy coś mnie obudziło. Chrapanie… Nie, to nie chrapanie. Płacz. Ryk wybudzonego ze snu dziecka. Namiot obok. I chrapanie. Śpiwór obok. Nie!!!! Nie wytrzymam!!! Ryk przerodził się w histeryczny spazm. Która to była? 2.oo? 3.00 w nocy? A ten płacz nie przestawał rozdzierać nocnej ciszy. Pół godziny potem przestał. Zasnęłam, szturchając męża, żeby i on przestał.

Następnego dnia jechaliśmy długo. Byliśmy coraz dalej na północ, więc jeszcze o 24.00 było jasno. Za to tak pizgało, że na samą myśl, że miałabym spać pod namiotem wyskakiwały mi bąble z zimna. No way – zakomunikowałam mężowi. Wcześniej zaczęłam się do niego odzywać.

Jadąc dłuższą chwilę, nie było żadnych campingów, więc jak pojawił się jakiś, to go wzięliśmy. A przede wszystkim wynajęliśmy hyttę, czyli taki drewniany domek bez wygód. Ha! A zimno było, bo to pod samym lodowcem prawie byliśmy!

Jak przetrwać pod namiotem

Boże, jaki komfort! Dwa łóżka piętrowe, kuchenka, lodówka, szafki, no cudo! Łazienka i kibelek na zewnątrz w kontenerze. Trochę śmierdziało, ale dało się wytrzymać (niedaleko był kemping ze zdjęcia, ale nie wiedzieliśmy o tym – Gryta Camping albo drugi Olden Camping). Usiedliśmy, ja szczęśliwa, bo w końcu mam dach nad głową. Trochę za późno było na robienie jedzenia, więc polaliśmy sobie Żołądkowej.

Rano zrobiliśmy sobie gołąbki i chlebek, ciepłą herbatę i zapasy na drogę. Mój mąż robił weki z owsianki, bo zalane gorącą wodą szczelnie się zamykały. Potem były jak znalazł!

Kiedy szliśmy pod prysznic pojawił się problem. Mieliśmy tylko 10 koron, starczało na jedno kąpanie. No nic, postanowiliśmy wykąpać się razem. Najpierw ja weszłam, szybkie mycie włosów oraz ciała i już chciałam wychodzić:

– Nie, nie, jeszcze się kąp! Masz jeszcze 35 sekund! – zakomunikował mi, stojący nago i czekający na swą kolej z zegarkiem w ręku, mój życiowy partner. Niech będzie sprawiedliwie, co racja to racja!

Mniej więcej w tym czasie pojawiły się u mnie zaparcia. Nigdy nie miałam z tym problemu, więc nawet nie przyszło mi do głowy, żeby wziąć jakąś xennę czy inny wynalazek. A tu jedzenie z woreczków i słoiczków, w składzie same świństwa, do tego co dzień inny kibel i w dodatku nie swój, zrobiły swoje. Zatrzymywaliśmy się co kilka parkingów, żebym mogła wyskoczyć do kibelka. Mówię wam, tragedia!

Przedostatni camping był super (Donfoss Camping). Prawdę mówiąc miałam ochotę na hyttę, ale mój mąż wpadł w dziki zachwyt jak zobaczył szumiący strumień i całą infrastrukturę. W dodatku mieliśmy zaplanowane na wieczór zrobienie spaghetti, a tu była piękna kuchnia. Rozłożyliśmy namiot, ale czułam, że łatwo w nocy nie będzie. Zimno było jak diabli, dodatkowo ciągnęło od wody.

Jak przetrwać pod namiotem

W kuchni okazało się, że kuchenka jest za pieniądze. 10 koron za pięć minut. Ale makaron to będzie się pewnie z pół godziny gotował! Ale zdzierstwo, stwierdziliśmy, i skorzystaliśmy z darmowej mikrofali, żeby podgrzać flaki ze słoika. Do tego kanapka z mielonką i baterie załadowane.

Jak przetrwać pod namiotem

Pod prysznicem też było 10 koron za 5 minut, tak jak wszędzie. Stanęłam goła przed automatem i nie przeczytawszy instrukcji wrzuciłam monetę do dziury, gdzie było napisane „10”, ale chodziło o minuty, a ja myślałam, że o wartość monety. Wrzuciłam, a tu cisza, nic się nie leje, okręcam baterię, nic. Patrzę w automat i widzę mój błąd. Ubieram się i wściekła idę umyć się w umywalce, bo po mojej monecie ani widu, ani słychu. A myślałam, że się trochę na noc rozgrzeję. A tak tylko Żołądkowa musiała pomóc.

Dodatkowo ubrałam się cebulkę: piżama i dresy (spałam już tak od czwartego campingu), koszulka, polar, skarpety. Do tego śpiwór naciągnięty na głowę i ściągnięty sznurkiem tak, że tylko usta i nos wystają.

– Zastanawiam się, czy nie ubrać jeszcze jednej pary skarpet – wyraziłam swoją wątpliwość.
– No coś ty – parsknął mój mąż. – Będziesz w śpiworze i jeszcze pod kocem, starczy ci!

W nocy trzęsłam się z zimna tak, że jeszcze mi mąż zarzucił na nogi swoją kurtkę. 

Rano ruszyliśmy w dalszą drogę w stronę morza. Było dosyć daleko, a jeszcze chcieliśmy coś zobaczyć po drodze. Koło 18.00 zbaczając z trasy, zaczęliśmy szukać campingu. Ten nie, tamten nie i koło północy dojechaliśmy nad morze. Tu, na południu, było już ciemno. My zmęczeni, a camping zaznaczony na mapie zamknięty i pełen. Zaczęliśmy się kręcić się po okolicy i nic, wszystko pozamykane, cóż się dziwić, noc przecież. Gdzieś koło 1.00, kiedy już myślałam, że będę spać na parkingu w samochodzie, udało nam się znaleźć, zamknięty co prawda camping, ale nikogo nie było w recepcji, a miejsce się znalazło. Przeszliśmy więc przez szlaban z całym majdanem, po ciemku rozłożyliśmy namiot, prawie jak skauci na obozie przetrwania, i nareszcie mogliśmy pójść spać.

No, jeszcze po kubeczku Żołądkowej, żeby się nie zmarnowało!

I tak nam zleciał tydzień survivalu pod namiotem w Norwegii. Podziwiam ludzi, którzy preferują taki styl spędzania wolnego czasu. Ja się chyba do tego nie przekonam, choć tragedii przecież nie było. Przeczytajcie też o tym, co udało nam się zobaczyć w Norwegii!

A wy, co wolicie? Namiot, domek, a może hotel (dlaczego nie lubię hoteli)? A może obojętnie co? Co jest lepsze dla waszych dzieci? A co wygodniejsze dla was? Podzielcie się swoją opinią!

Może ci się również spodobać
8 Komentarze
  1. Alex Miotk mówi

    Hej. Jaki w koncu gaz wzieliscie, a jaki dostepny jest w Norwegii? W jakim sklepie na polnocy taki kartusz w ogole mozna znalezc?

    1. Joanna - Dom na głowie mówi

      Kartusze można łatwo kupić, ale nie wszystkie. Dostępne są kartusz z gwintem EN417 (go system, camping gaz).

  2. Taranis Elendil mówi

    Jaki śpiwor mieliście – chodzi mi o tolerancje temperatur

    1. Joanna - Dom na głowie mówi

      Zwykły, bodajże do +3 stopni. Już na przedostatnim campingu zmarzłam, śpiąc w śpiworze, dresach, skarpetach i pod kocem. Ale ja jestem zmarzluchem 🙂

  3. patS mówi

    samochód wynajmowaliście?

    1. Joanna - Dom na głowie mówi

      Tak, z firmy Budget i kosztowało nas to ok 1250 zł na tydzień. Wszystko odbyło się bez problemów.

  4. Kamila | spiekua.pl mówi

    Jestem zmarźluchem, więc pewnie zapakuję do Norwegii całą kolekcję puchów, w które wyposażyliśmy się na ostatni dłuższy wyjazd z namiotami. Do tej pory nie mogę zapomnieć marokańskich nocy w Atlasie Wysokim – tani namiot, śpiwory z marketu za 60 PLN…. ledwo przeżyliśmy styczniowe noce ;). Teraz do kompletowania ekwipunku podchodzimy z większą rozwagą ;).

    1. TraveloguePl mówi

      To prawda, nie ma co oszczędzać, bo potem zimno w tyłek 🙂 Ja też wymarzłam się, choć śpiwory podobno mieliśmy całkiem dobre.

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.